Jeszcze rano 19 października dla wielu z nas Bieszczady były tylko nieodgadnionym w pełni i tajemniczym pasmem górskim. Zaczynał się zorganizowany przez ks. Krzysztofa Czecha i prof. Krzysztofa Paducha rajd pod patronatem SKKT. Kojarzyliśmy niektóre nazwy szczytów i miejscowości jak Ustrzyki Górne, które stały się miejscem naszego postoju. Słyszeliśmy o połoninach, atrakcyjnych trasach i wietrznych szczytach. 21 października opuszczaliśmy Bieszczady już jako ich najwięksi miłośnicy i znawcy. Stały się dla nas nie tylko uosobieniem zmęczenia, zimna, mgły, potu i kontuzji. Oznaczały przede wszystkim śpiew, przemyślenia, szalone pomysły, długie rozmowy, żarty, słońce i oszałamiające widoki. Bieszczady były dla nas wspólną drogą. Wędrówką w poszukiwaniu Boga, samego siebie i … tajemniczego Wielkiego Bieszczada.
Tak naprawdę wszystko rozpoczyna się nie w autobusie o 7 nad ranem, ale podczas mszy w jednej z przydrożnych miejscowości – Majdanie. To tam w klimacie bieszczadzkiej kolejki prosimy o jak najlepsze wykorzystanie danego nam czasu w górach. Ksiądz zachęca nas, byśmy tak jak ta majdanowska kolejka uzbierali w czasie wędrówki jak najwięcej wagonów dobra. Czy zrealizujemy to zadanie?
Oj, uwierzcie, że zanim odpowiemy sobie na to pytanie, musimy się naprawdę porządnie zmęczyć! Już pierwszego dnia osiągamy 1254 m n. p. m. Połonina Wetlińska zaskakuje nas przede wszystkim potężnym wiatrem i cudnymi widokami. Zdjęcia są zatem wyjątkowe: rozproszone chmury, piękne krajobrazy, rozwiane włosy, rumieńce i wszechobecne kolorowe szaliki i rękawiczki. A na dodatek nietypowe schronisko „Chatka Puchatka”. Z każdym dniem nogi coraz bardziej odmawiają posłuszeństwa, a my mimo wszystko wspinamy się coraz wyżej. 20 października po burzliwej nocy w schronisku stajemy przed najtrudniejszym wyzwaniem: zdobyć Tarnicę (1346 m n.p.m.), czyli … pokonać ogrom Bieszczad. Wieczorem przy wspólnym ognisku rozpiera nas już duma. Zapominamy o zmęczeniu, Bieszczady należą do nas! Nie dziwcie się, po 30-kilometrowej wędrówce naprawdę możemy pokusić się o takie stwierdzenie. Śpiewajmy więc, grajmy, mówmy i rozmyślajmy o Wielkim Bieszczadzie! Trzeciego dnia plan wycieczki informuje: Połonina Caryńska, następnie jazda autobusem i postój w Dukli. Nie wszystkie nogi są chętne, by wybrać się dziś w góry. Niektórzy zostają na dole i podczas gdy reszta uczestników rajdu zmaga się z chłodem i osiągającym apogeum wiatrem, ci rozkoszują się ruskimi pierogami. Ale dosyć wrażeń, nadszedł czas, by dosłownie i w przenośni „zwiać” już z gór! Wsiadamy do autobusu i powoli ruszamy w stronę domu.
„Wyprawa ta na pewno pomogła wielu uczestnikom zadumać się nad życiem i światem, gdyż czar Bieszczad skłaniał do myślenia. Góry pomogły zbliżyć się do Boga, bądź zastanowić się, kto stoi za ich stworzeniem. W klimacie Wielkiego Bieszczada podróż po połoninach stawała się magicznym i niezapomnianym przedsięwzięciem.” – mówi Andrzej Jonak z klasy 2a.
Gdyby nie ten rajd nie byłoby żadnej magii ani przemyśleń. Nie byłoby też śpiewów w schronisku, gitar, śniadań i obiadokolacji. Nie byłoby skrzypiących łóżek i wyczekiwanych prysznicy. Nie byłoby wspólnych kłopotów. Nie byłoby smagającego niczym bicz wiatru i połonińskich krajobrazów. Nie byłoby znalezionego przez Andrzeja małego krzyżyka. Nie byłoby górskich zapasów w wykonaniu naszych opiekunów. Nie byłoby wspólnych rytmów. Nie byłoby poszukiwania Wielkiego Bieszczada. Nie byłoby rozmów z Sensejem – uwielbianym zwłaszcza przez męską część wycieczki Adamem Fijołkiem. Nie byłoby życzliwych uśmiechów Gosi Maćkowskiej.
Jednym słowem, nie byłoby w nas tych wszystkich pięknych wspomnień, które pozostały i będą trwać jeszcze bardzo długo. Ten wyjazd był nam po prostu potrzebny. Choćby dla jednego spojrzenia, jednej myśli, jednego okrzyku, jednej rozmowy. Bo „człowiekowi potrzeba przestrzeni, szumu lasu i odrobiny szaleństwa, by zgromadzić siły do dalszej drogi.” Dziękujemy Bieszczadom! Dziękujemy naszym przewodnikom.
Aleksandra Fortuna kl. 1e