Aktualności

W stepie szerokim, którego okiem nawet sokolim nie zmierzysz ...

29.06.2010
Dzień pierwszy Mimo ambitnych planów opuszczenia Bochni równo o godzinie zero w sobotę 19 czerwca, wyruszyliśmy w   piętnaście minut po północy w stronę Lwowa, oczywiście znalazł się spóźnialski śpioch. Większość obozowiczów łudziła się naiwnie, że jeszcze końcu zaśnie, ale udało się to nielicznym, efekty widoczne były we Lwowie. Zaskakująco szybko i sprawnie przeprawiliśmy się przez granicę Unii Europejskiej i po dwóch godzinach stanęliśmy w urokliwym Lwowie.

Dzień pierwszy

Mimo ambitnych planów opuszczenia Bochni równo o godzinie zero w sobotę 19 czerwca, wyruszyliśmy w   piętnaście minut po północy w stronę Lwowa, oczywiście znalazł się spóźnialski śpioch. Większość obozowiczów łudziła się naiwnie, że jeszcze końcu zaśnie, ale udało się to nielicznym, efekty widoczne były we Lwowie. Zaskakująco szybko i sprawnie przeprawiliśmy się przez granicę Unii Europejskiej i po dwóch godzinach stanęliśmy w urokliwym Lwowie.


Zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy od wdrapania się na kopiec Unii Lubelskiej, z którego mimo lekko kropiącego deszczu, rozciągał się wspaniały widok na całe miasto z jego licznymi kościołami i cerkwiami. Niektóre z nich znalazły się na trasie naszego zwiedzania. Zaczęliśmy od pięknej kaplicy Boimów i kościoła Dominikanów. Ku naszemu zaskoczeniu na trasie naszej wycieczki stanęła apteka, ale nie byle jaka, w niej pracował Ignacy Łukasiewicz wynalazca lampy naftowej. Zgromadzone tu zbiory i receptury niektórych leków nieco nas zaskoczyły. Po krótki wypoczynku pod lwowskim ratuszem   i ... wymianie złotówek na hrywny zwiedziliśmy Cerkiew Wołoską. Tu szczególne nasze zainteresowanie wzbudziły obrusy z charakterystycznymi ukraińskimi haftami i wystrój świątyni . Ponieważ nie powiodła się druga nasza próba zwiedzenia lwowskiej katedry, poprzednim razem nabożeństwo teraz ślub, wybraliśmy się do nieco egzotycznej dla nas katedry ormiańskiej. Teraz nasza cierpliwość została nagrodzona, trzecia próba zobaczenia katedry, w której król Jan Kazimierz składał swoje śluby zakończyła się powodzeniem. Katedra niepozorna na zewnątrz zaskoczyła nas bogactwem wnętrza. Nadciągał wieczór a wraz z nim czas ... na wielką sztukę czyli spektakl w Lwowskiej Operze. Zaskoczyło nas bliźniacze podobieństwo budynku opery do Teatru Słowackiego w Krakowie. Chociaż „Traviata” Giuseppe Verdiego została wystawiona w sposób znakomity, wielu słuchaczy z Bochni pogrążyła w objęciach Morfeusza. Nic dziwnego, że mottem naszego obozu stały się słowa „ Nie śpimy! Zwiedzamy!” Przebudzeni burzą oklasków opuściliśmy budynek teatru szukając po uciechach ducha uciech podniebienia. Nasz wybór padł na „Pyzatą chatę” i był to dobry wybór. Teraz szybki powrót do autokaru, znowu zaczęło padać i układanie się do snu. Przed nami sześć godzin jazdy do Kamieńca. Nikomu nie przeszkadzał brak przytulnego łóżeczka ani chrapanie współspacza z siedzenia obok. Do snu kołysał nas chorał gregoriański.

Dzień drugi

Godzina piąta i już widno, znowu chorał? Jesteśmy w Kamieńcu Podolskim. Zakwaterowanie u sympatycznych sióstr Urszulanek. Krótka drzemka, co za wspaniały wynalazek ... łóżko. Wyruszyliśmy na niedzielną sumę do katedry kamienieckiej, którą polski ksiądz odprawiał na zmianę po polsku i ukraińsku. Wnieśliśmy do niej swój wkład czytając czytania mszalne a Ania i Kinga błysnęły muzycznym talentem śpiewając psalm. Zwiedzając katedrę podziwialiśmy jej wystrój ale największe wrażenie zrobiła na nas wystawa poświęcona aborcji, która także na Ukrainie jest prawdziwym problemem.
Z panią Heleną naszą przewodniczką zwiedziliśmy starą część Kamieńca, w tym częściowo odrestaurowany kościół Dominikanów i po krótkiej burzowej ulewie słynny kamieniecki zamek uwieczniony w powieściach Henryka Sienkiewicza. Najbardziej na zamku zaskoczyła nas wystawa poświęcona ...czasom radzieckim z popiersiami Stalina i wspomnieniami o tamtych   latach. Wykonaliśmy niezliczoną ilość zdjęć i obejrzeliśmy fortyfikacje ze wszystkich możliwych stron, niektórzy wracali tam także w następnych dniach.
Na posumowanie niedzieli wieczorem wypoczynkowy wyjazd nad rozlewiska Dniestru do Bakoty. Rozpościerały się przed nami piękne widoki, tam chcieliśmy zostać na stałe. Strome brzegi Dniestru i zejście malowniczym szlakiem na brzeg rzeki na wszystkich zrobiło wrażenie. Do tego moczenie nóg w Dniestrze, niektórzy zaryzykowali zanurzenie większe, ognisko na brzegu Dniestru i pieczone samodzielnie kiełbaski z ukraińskim chlebem.
Nasz odwrót znad Dniestru przyspieszyła nadciągająca burza. Okazało się, ze niektórzy na wuefie niezbyt się przykładali i wspinaczka stromą ścieżką pod górę dała im się we znaki.
Powracamy do sióstr na nocleg, większość zapadła w sen błogosławiony, tym którzy mieli z tym trudności skutecznie pomogli ... nasi opiekunowie.

Dzień trzeci

Każdy wstaje o której chce ale śniadanie o siódmej. Po śniadaniu czekają nas dwie godziny z historią i rozwiązywanie testów maturalnych oczywiście o stosunkach polsko-ukraińskich. Potem teoria przerodziła się w praktykę, wyjeżdżamy by zobaczyć Okopy Św. Trójcy, o których w „ Nie-Boskiej komedii” pisał Zygmunt Krasiński. Stajemy nad Zbruczem gdzie do 1939 r. była polska wschodnia granica. Odwiedzamy Żwaniec, gdzie w 1653 wojsko Jana Kazimierza broniło się przed Kozakami. O tym wszystkim opowiadają nam nasi klasowi przewodnicy.
Przeprawiamy się przez   szeroki Dniestr, niegdyś oddzielający Rzeczpospolitą od Turcji i docieramy do zamku w Chocimiu. Kolega przewodnik stając pod murami Chocimia szeroko i kwieciście opowiada nam o dwóch bitwach stoczonych tutaj w 1621 i 1673 r. z Turkami. Spod świetnie zachowanego zamku chocimskiego ruszamy dalej na południe w kierunku bliskiej już Rumunii. Naszym celem są Czerniowce słynne miasto pogranicza niegdyś zamieszkałe przez prawdziwą mieszankę Żydów, Niemców, Polaków, Ormian, Rusinów i wszelkich innych. Miasto, a właściwie jego centrum robi na nas spore pozytywne wrażenie, chociaż przyznać trzeba, że na niektórych koleżankach największe wrażenie zrobiły czernowieckie ... toalety.
Otrzymaliśmy od proboszcza kamienieckiego zaproszenie na wieczorny apel, nie wszyscy z niego skorzystali. Ci którzy przybyli pod papieski pomnik obok katedry mogli wysłuchać wspomnień księdza proboszcza z pracy w Kamieńcu przez ostatnie dwadzieścia lat. Jak się okazało pochodzi on ze Szczucina pod Tarnowem. Szczególną nagrodą dla uczestników spotkania była doprawdy niezwykła możliwość wdrapania się na zamknięty dla zwiedzających, jedyny na świecie minaret przy kościele katolickim. Widok nocą na Kamieniec z minaretu bezcenny. Kto nie widział niech żałuje.
Ostatni nocleg u sióstr i zapowiedziane śniadanie o 5:30

Dzień czwarty

Niektórzy już o 4:30 w łazienkach. Śniadanie i o 6 wyjeżdżamy do Brzuchowic pod Lwowem, gdzie czeka na nas następny nocleg. Przed nami 400 kilometrów i mnóstwo ciekawych miejsc do zobaczenia. Prowadzą nas przewodnicy prezentujący historię miejs, które mamy zobaczyć. Pierwszym przystankiem była Skała Podolska gdzie obejrzeliśmy ruiny pałacu Gołuchowskich, drugi dłuższy przystanek to Trembowla. Po prezentacji klasowych przewodników zwiedziliśmy pozostałości po zamku dzisiaj opłakanym stanie. Znacznie lepiej wyglądają pozostałości zamku w Zbarażu, gdzie porównywaliśmy literacki opis oblężenia twierdzy Henryka Sienkiewicza z realiami. Nieco zaskoczył nas na minus sposób restauracji twierdzy i jej wnętrz, na plus zgromadzone w zamku zbiory broni a zwłaszcza malarstwa łączącego cechy sztuki Wschodu i Zachodu.
Ze Zbaraża pojechaliśmy do rodzinnego miasta Juliusza Słowackiego – Krzemieńca. Tu zwiedziliśmy Muzeum Juliusza Słowackiego w jego dawnym domu, dotarliśmy pod gmach Liceum Krzemienieckiego i kościół, kościół którym mały Julek został ochrzczony. Na koniec każdy szanujący się humanista powtórzył za Gombrowiczem że” Słowacki wielkim poetą był”
Z miasta Słowackiego po pół godzinie dotarliśmy do Poczajowa by wejść na teren słynnej Ławry Poczajowskiej sanktuarium maryjnego prawosławnych, grekokatolików i katolików. Dziewczyny wpuszczono tam tylko w długich spódnicach i chustkach na głowach dzięki czemu wyglądałyśmy dość komicznie, ale dla widoku jaki ukazał się naszym oczom warto było. Gdyby nie siąpiący deszcz pewnie chcielibyśmy zostać tam dłużej. Koleżanki oddały wypożyczone spódnice i mogliśmy jechać do Podhorców by zobaczyć popadający w coraz większa ruinę ogromny pałac Koniecpolskich. Stąd ruszyliśmy na nasz ostatni nocleg w podlwowskich Brzuchowicach.


Dzień piąty i ostatni

Po śniadaniu pojechaliśmy na Cmentarz Łyczakowski. Trochę zaskoczyło nas płacenie za bilety wstępu na cmentarz ale wkrótce zobaczyliśmy, że jest to wyjątkowe muzeum. Pochowano tam elitę Lwowa i wielu powszechnie znanych Polaków: Marię Konopnicką, Władysława Bełzę, Seweryna Goszczyńskiego, Gabrielę Zapolską i wielu wielu innych. Dla nas najważniejszym miejscem na tym cmentarzu jest kwatera Orląt Lwowskich czyli miejsce pochówku kilkunastoletnich obrońców Lwowa z 1918 r. Tutaj poczuliśmy, ze jesteśmy znowu w Polsce.
Następnie przyszedł czas na obejrzenie centrum religijnego Ukraińców we Lwowie czyli greckokatolickiej katedry Św. Jura. Kościół ten o pięknej sylwetce rozczarował nas nieco swoim wnętrzem. Spod katedry ruszyliśmy spacerem oglądając gmach słynnej niegdyś lwowskiej Politechniki, dotarliśmy pod budynek Ossolineum i Lwowskiej Galerii Obrazów.
Jeszcze powolny spacer głównym deptakiem Lwowa spod pomnika Adama Mickiewicza pod gmach Opery i czas odjeżdżać.
Moje osobiste wrażenia są bardzo dobre; miałam okazję poznać nieco kultury sąsiadów zza Buga, zobaczyć piękny kraj, miejsca o których wiedziałam tylko z lekcji historii, a teraz mogłam je dotknąć i poczuć ich klimat. Ponadto spędziłam pięć dni w doborowym towarzystwie i dzięki temu   zawsze będę miło wspominać ten obóz.

Patrycja Bereta and company


Logotypy funduszy UE

„Cyfrowy Powiat Bocheński” - E-administracja w Powiecie Bocheńskim.

Używamy plików cookies w celu optymalnej obsługi Państwa wizyty na naszej stronie. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.