.jpg)
Pierwszym etapem naszej podróży były Włochy. Mimo trudnej nocnej przeprawy przez Słowację i Austrię rano wszystkim dopisywały humory. Pan Ryszard nasz przewodnik zabawiał nas interesującymi opowieściami o kraju, do którego zmierzaliśmy. Podróż okazała się dłuuuuga. Dopiero około godziny 12 dotarliśmy do Wenecji, gdzie czekał na nas statek, którym dotarliśmy do centrum miasta. Perła Adriatyku zachwyciła nas swoim położeniem, wąskimi uliczkami, na których rolę taksówek pełnią gondole. Szybko dotarliśmy do placu św. Marka by podziwiać Pałać Dożów, jeden z najpiękniejszych zabytków Wenecji. Po krótkiej przerwie i dość długim oczekiwaniu w kolejce mieliśmy okazję zobaczyć zachwycającą bazylikę św. Marka. Stąd wąskimi,malowniczymi uliczkami podążyliśmy na Most Rialto.
Po drodze podziwialiśmy we wszystkich sklepach z pamiątkami fantazyjne weneckie maski. Przejście przez Most Rialto okazało się dla nas sporym problemem, gdyż nasza grupa podzieliła się, na szczęście udało nam się odnaleźć po drugiej stronie mostu. Teraz był czas na pizzę i pyszne włoskie lody. Nie spodziewaliśmy się, że w Wenecji będzie aż tak gorąco, dlatego po kilku godzinach zwiedzania wszyscy byli mocno zmęczeni. Przypłynęła nasza wielka „taksówka wodna” i po pięciu godzinach pobytu w dawnej Republice Weneckiej pożegnaliśmy to piękne miejsce zmierzając na nocleg w kierunku Rimini. Hotel powitał nas oczywiście typowym włoskim daniem czyli ... makaronem.
Dzień drugi: Rawenna
Może nie bladym świtem ale wcześnie zjedliśmy w naszym hotelu śniadanie i wykorzystaliśmy piętnaście minut do ustalonego odjazdu autobusu by zobaczyć wschód słońca nad Adriatykiem. Spora grupa koleżanek nie wytrzymała presji i musiała zamoczyć nogi,a nawet kolana w zaskakująco ciepłym morzu. Godzina jazdy i jesteśmy w sennej Rawennie, jak usłyszeliśmy w czasie porannych zajęć ( tak, tak codziennie kilka godzin zajęć prowadzonych przez naszych opiekunów i dodatkowo opowieści p. Ryszarda) była to stolica bizantyjskiej prowincji w Italii. Senne miasteczko błyskawicznie zaroiło się turystami. Zachwyciła nas bazylika św. Witalista, a zwłaszcza niesamowite mozaiki w tym te słynne przedstawiające Justyniana Wielkiego i jego żonę Teodorę. W tym kościele uczestniczyliśmy także w mszy świętej oczywiście w języku włoskim. Zostaliśmy jednak zauważeni i oficjalnie pozdrowieni jako grupa z Polski. Kolejne mozaiki w mauzoleum Galii Placidii i kościele św. Apolinarego już nas tak nie zaskoczyły. Po krótkiej przerwie odwiedziliśmy mauzoleum Dantego Alighieri, który spędził a tym mieście ostatnie lata swojego życia. Tutaj zrodził się także pomysł by rozpocząć wielkie czytanie Boskiej komedii, realizowaliśmy go także w czasie naszej morskiej podróży osiągając spore sukcesy. Jeszcze tylko rzut oka na pełną turystów Rawennę i wyruszamy do Ankony, gdzie o szesnastej czekał na nas prom, jak się okazało ogromny – 208 metrów długości. Na tym dzień się jeszcze nie zakończył, rozpoczęliśmy zwiedzanie tego kolosa i odkryliśmy na nim sporo interesujących miejsc. Towarzystwo nie było zbyt liczne, większość foteli w naszej sali była wolna. To oczywiście stworzyło znakomite warunki do zapoznawania się w grupach z twórczością Dantego i historią Bizancjum. I sensacja na zakończenie dnia najprawdziwsza dyskoteka na promie, a na niej my, tylko my. I tak było wspaniale
Dzień trzeci: Patra i Olimpia
Rankiem piękne widoki i ... płyniemy. Docieramy do wybrzeży greckich, zmiana czasu i ... operatora komórkowego. Docieramy do greckiego portu Igumenicy. Wspaniałe widoki górskiego wybrzeża zupełnie różne od płaskiego we Włoszech. Dla nas to jednak tylko przystanek. Przed nami jeszcze sześć godzin rejsu do Patry, pogoda jest wspaniała, jest czas na opalanie i poznawanie historii Grecji. Po godzinie 14 schodzimy na ląd w Patrze, widok na miasto i najdłuższy w Grecji most robi duże wrażenie. Zwiedzamy bazylikę św. Andrzeja z relikwiami apostoła i ruszamy do odległej o ponad sto kilometrów Olimpii. Pogoda nam dopisuje, jest niezbyt gorąco, możemy sobie nawet pozwolić na biegi na olimpijskim stadionie. Przeżycie jedyne w swoim rodzaju, zaskakuje nas rozległość wykopalisk i całego obszaru. Jest okazja by dokładnie obejrzeć miejsca znane ze zdjęć w podręczniku do historii. Wieczorem ruszamy w kierunku Lutraki, gdzie czeka na nas kolacja i łóżka w hotelu. Kolacja w nadmorskiej tawernie smakuje prawie wszystkim ( greckie souvlaki) ale wcześniej czeka nas jeszcze karkołomna przeprawa górskim drogami przez Peloponez. Niestety ( na szczęście) zapada zmrok nie wszystko widzimy, ale i tak manewry kierowców na trasie budzą żywe emocje u uczestników kursu prawa jazdy. Teraz Loutraka, krótki spacer nad morzem, hotel Excelsior stoi na brzegu pięknej plaży. Jak w tej sytuacji przynajmniej nie zamoczyć nóg w morzu Egejskim?
Dzień czwarty Epidauros, Mistra, Mykeny
Kolejny piękny dzień naszej wędrówki. Śniadanie i w drogę, naszym pierwszym celem jest Epidauros dzisiaj znane głównie z wspaniale zachowanego amfiteatru, w starożytności ośrodek lecznictwa i kultu boga Asklepiosa. Po drodze oglądamy Kanał Koryncki i słuchamy wykładu o roli teatru w życiu Greków. Półgodzinny przystanek w Nafplio wykorzystujemy na słodkie leniuchowanie na plaży, prawie tak słodkie jak figi zrywane tam prosto z drzewa. Figowce rosną wszędzie, także na plaży. Teraz ruszamy, oczywiście przez góry, do Epidauros. Miejsce jest magiczne, niezwykłości dodaje mu amfiteatr i jego niewiarygodna akustyka. Przekonała nas o tym jedna z koleżanek recytując fragmenty Pana Tadeusza. Nie brakło innych chętnych do występów, wysłuchaliśmy także pieśni grupy hiszpańskiej. Z Epidauros podążyliśmy przez Arkadię na południe Peloponezu do leżącej w pobliżu Sparty bizantyjskiej Mistry. Przez Spartę nasz autokar wdrapał się na szczyt, na którym położona była Mistra. Mieszkańcy opuścili miasto położone na bardzo stromym zboczu góry. Samo zejście przez miasto było dla nas nie lada wyzwaniem. Oglądane zabytki, szczególnie piękne bizantyjskie kościółki wynagrodziły nam trudy wyprawy. Niestety czas upływał nieubłaganie, a mieliśmy jeszcze nadzieję zobaczyć Mykeny z grobem Agamemnona i Bramą Lwów. Ruszyliśmy więc
i po drodze poznaliśmy kulisy podróży przez Grecję Juliusza Słowackiego. Tuż przed zmierzchem dotarliśmy do Myken. Zdołaliśmy jeszcze stanąć w miejscu gdzie był autor Grobu Agamemnona, nie brakło także chętnych do przeczytania fragmentów utworu. W tym miejscu i o tej porze dnia brzmiały one szczególnie. W wyższej części Myken stanęliśmy w Bramie Lwów i ze szczytu murów cyklopich obserwowaliśmy zachód słońca nad Mykenami.
Teraz powrót do Loutraki i na grecka kolację, tym razem musaka – rodzaj bardzo smacznej zapiekanki z mięsem i bakłażanem. Oczywiście Morze Egejskie za oknami, spacer wzdłuż brzegu i telefony do stęsknionym rodziców.
Dzień piąty: Ateny
Tylko Ateny i aż Ateny. W drodze do Aten odczytujemy fragment z Dziejów Aostolskich o pobycie św. Pawła w Koryncie, który mijamy. Wjechanie do Aten okazuje się mocno kłopotliwe, dotarcie do centrum miasta zajmuje nam ponad godzinę, nasz autokar dosłownie mijając o milimetry zaparkowane samochody przedziera się wąskimi uliczkami. Zaczynamy od Akropolu, który przypomina wielkie różnojęzyczne targowisko. Na szczęście wszyscy znają angielski. Samo wejście na Akropol okazuje się wyczynem, tłok jest niesamowity. Wejście przez Propyleje bardziej przypomina drogę do metra w godzinach szczytu. Widok ze szczytu Akropolu wynagradza nam te niedogodności. Cóż piękniejszego dla humanisty niż: o prawej Parthenon a po lewej Erechtejon? Podziwiamy panoramę Aten, robimy zdjęcia i schodzimy przez zatłoczone Propyleje na Starą Agorę. Tu jest już mniej turystów, a widoki równie piękne. Na miejscu, z którego do Ateńczyków mówił o „Nieznanym Bogu” św. Paweł staje Marcin i czyta ten fragment Dziejów Apostolskich. Czas jakby stanął w miejscu, czymże jest te dwa tysiące lat, które od tamtej pory minęły. Zwiedzamy Agorę podchodzimy do pięknej świątyni Hefajstosa. Każdy z nas może sobie przypomnieć, kto wędrował tymi ścieżkami: Sokrates, Platon, Fidiasz, Perykles, Arystoteles, Diogenes …
Przed nami bardziej przyziemne zajęcia, kupując pamiątki wędrujemy w stronę placu Syntagma a stąd pod uniwersytet i do Muzeum Narodowego. Zbiory tej instytucji są ogromne, potwierdzają to także nasze nogi. Rozpoczynając zwiedzanie od słynnej maski Agamemnona wędrujemy szlakiem dzieł sztuki obecnych w każdym wydawnictwie poświęconym historii sztuki starożytnej. Wracając z na Syntagmę zatrzymujemy się pod gmachem parlamentu greckiego by obejrzeć szczególny spektakl, jakim jest zmiana warty. Koleżanki wykazały się dużym darem przekonywania i namówiły do wspólnego pozowania greckich oficerów. Niestety nie udało się nam wejść do pobliskiego ogrodu botanicznego by odpocząć wśród palm, zrobiło się późno, ale w zapadającym zmroku ruszamy pod oświetlony Akropol. Widok jedyny w swoim rodzaju. Na ulicy Dionizego Areopagity trafiamy na koncert lokalnego muzyka grającego na buzuki. Nie marnujemy okazji do zatańczenia pod Akropolem. Jeszcze jedno niepowtarzalne doświadczenie ateńskiego dnia. Mimo protestów jednych, entuzjazmu pozostałych wsiadamy do autokaru, czas na późną kolacje w Loutrace.
Dzień szósty: Delfy, Termopile
Jak zwykle, szybkie śniadanie i opuszczamy piękną Lutrakę. Nie, nie opuszczamy, jedna z koleżanek tuż po odjeździe zauważyła, że zostawiła w hotelu komórkę. Wyruszyła z dzielnym kolegą na poszukiwania. Wrócili z tarczą, ale w międzyczasie jeden z opiekunów postanowił pozostać w Loutrace. Poszukiwania także zakończyły się szczęśliwie i ruszyliśmy w stronę Delf. Godzina 9 – jedziemy, 10 – jedziemy 12 – wciąż jedziemy, coraz wyżej. Oppaa! Wysiadamy w Delfach poszukując Pytii, skarbca Ateńczyków i oczywiście Apollona, a wszystko to w otoczeniu imponujących gór Parnasu. Krocząc święta drogą nie umknął naszej uwadze „pępek świata” – obowiązkowo zdjęcie. Bogowie nam nie sprzyjali, spadłe w poprzednim dniu kamienie uniemożliwiły nam dotarcie do okręgu Apollona, w którym zasiadała Pytia, maturzyści mieli do niej kilka pytań. Musieliśmy zadowolić się zwiedzeniem muzeum w Delfach z niezwykle realistycznym Woźnicą Delfickim. Stąd stromymi drogami ruszyliśmy w stronę Termopil. Te zaskoczyły nas rozległością. Dawny 15 metrowy przesmyk, broniony przez Leonidasa okazał się wcale szeroką równiną. Zwyczajnie, przez te 2500 lat morze cofnęło swój brzeg. Szybkie zdjęcie pod pomnikiem Leonidasa i ruszamy na północ w kierunku Kalambaki u podnóży Meteorów. Właściciel hotelu Galaxy przywitał nas polskim daniem czyli czymś w rodzaju kotleta schabowego. Brakowało tylko transparentu „ Czujcie się jak w domu”. A potem? Grzeczne dzieci chodzą spać przed dziesiątą, mniej grzeczne nieco później.
Dzień siódmy: Meteory i Trikala
Rozpoczynamy dzień jak zwykle od śniadania, to już niestety ostatnie w Grecji. Jedzonko pyszne, do tego sok pomarańczowy. Usiłujemy zapakować się do autokaru, nie jest to takie proste. Ruszamy stromo w górę, jedziemy tak przez kilka kilometrów podziwiając oszałamiające widoki ostańców skalnych i zbudowane na nich klasztory. Zwiedzamy największy z nich Wielką Meteorę. Wejście do klasztoru wymaga odpowiedniego stroju, nie wszyscy o tym pamiętali, trzeba więc wypożyczyć i włożyć długie spódnice lub spodnie. Zwiedzamy klasztor z pięknymi ikonami, których znaczenie próbują nam objaśnić opiekunowie, niestety protesty greckich przewodników blokują ich działalność edukacyjną. Na zewnątrz widoki niepowtarzalne, kto nie wierzy niech pojedzie lub spojrzy na nasze zdjęcia. Przejeżdżamy przez cały masyw Meteory, zatrzymujemy się przy klasztorze św. Szczepana i ruszamy do szkoły w pobliskiej Trikali. Po drodze dowiadujemy się szczegółów o wieloletniej współpracy naszej szkoły z szkołą Athina. Zostajemy bardzo serdecznie przyjęci. W czasie krótkiego godzinnego pobytu oglądamy szkołę i spotykamy się z uczniami. Zdołaliśmy nawet rozegrać mecz, zatańczyć wspólnie poloneza i stwierdzić, że znajomość języka angielskiego bardzo się przydaje. Jest wczesne popołudnie gdy ruszamy w drogę, przed nami 21 godzin jazdy przez północną Grecję ( u podnóża Olimpu), Macedonię i Serbię. Dłuuuga noc w autokarze.
Dzień ósmy i pół: Budapeszt
Z niedowierzaniem wysłuchujemy pobudki pilota: „Otwórz oczka czas już wstawać”
Jesteśmy na Węgrzech i dość szybko docieramy do Budapesztu. Mamy dziewięć godzin na zwiedzanie miasta. Zaczynamy od wzgórza zamkowego, Baszty Rybackiej i pięknego widoku na Dunaj. Ciężko się obudzić. Przechodzimy przez most łańcuchowy, obok „ryczących lwów”, kto był, ten wie dlaczego. Czas na węgierski specjał, większość wybiera świetny węgierski gulasz. Po przerwie ruszamy do katedry i pod parlament. Słoneczko grzeje coraz lepiej, niektórzy nie stronią od drzemki na trawnikach węgierskiego parlamentu. Wracamy do centrum miasta, ostatnie zakupy i bardzo drogie lody. Jeszcze tylko przejście naddunajskimi bulwarami i znowu jesteśmy w autobusie. Przed nami czterysta kilometrów przez Węgry i Słowację. Zajmie to nam siedem godzin. Po pierwszej w nocy widzimy tablicę z napisem Bochnia. Jesteśmy u siebie.